O tym, jak w prosty sposób i niewielkim sumptem uzyskać w życiu magiczny realizm (2015)



Nie, to nie porady natury pijacko-literackiej, a tytuł krótkiego opowiadania, które przeczytać można na Szortalu.

Napisałem je, ponieważ przypomniała mi się uwaga, rzucona kiedyś podczas zajęć z literatury przez wykładowcę - że magiczny realizm w dużej mierze przypomina stan upojenia alkoholowego. Można zobaczyć różne rzeczy, które tak naprawdę - po bliższym zapoznaniu się z nimi - okazują się czymś zupełnie innym, ale istnieją przez krótki moment w tym magicznym stanie. Omawialiśmy właśnie Rushdiego, Szatańskie wersety, którego tak naprawdę pamiętam trzy po trzy. Ale coś w umyśle połączyło mi się z ulubionym fragmentem o pijaństwie - z Zabicia ciotki Andrzeja Bursy:

Próbowałem zgadywać, który z dwóch bliźniaczych przedmiotów jest prawdziwy, a który urojony, i na ogół udawało mi się to. Mimo to miałem nogawki mokre od wstępowania w urojone kałuże.

Wziąłem więc pomysł na warsztat i machnąłem szorcik o poszukiwaniu wiedzy w literatkach. Taki o, rozrywkowy, bo upijać to się trzeba tylko tak - na wesoło!

Zamiast wykładowcy pojawia się Mandaryński Mędrzec Mao Sen-Tzu - postać samozwańczego filozofa, z którą już kiedyś coś tam dłubałem. Wprosił się do opowiadania i został, więc niech mu ten debiut lekkim będzie. Może jeszcze kiedyś powróci.

Zapraszam do lektury :)

Link do opowiadania (Szortal)
(Wszystkie prawa zastrzeżone)

W hołdzie Królowi Grozy - recenzja antologii "Pokłosie"

okładka: Darek Kocurek
„Umarł Król, niech żyje Król!” – ogłaszali Anglicy w wiekach średnich, gdy koronę przekazywano następcy tronu. Cóż jednak zrobić, kiedy „King’s Not Dead”, a korona nadal tkwi na głowie władcy? Ano, można mu zawsze złożyć hołd. Nie pruski, nie ruski, a polski.

Z takiego oto zamysłu wyszli twórcy Pokłosia – zbioru opowiadań inspirowanych dorobkiem Stephena Kinga. Zamiast ograniczać się do powtarzalnej fan fiction, piątka ambitnych piewców grozy wydała na świat siedem płodów wykarmionych na klimacie, tematyce oraz motywach typowych dla prozy Kinga. Z darami przed tronem Króla przyklękli: Marek Zychla, Kacper Kotulak, Juliusz Wojciechowicz, Paulina J. Król oraz Jarosław Turowski; w tym ci dwaj pierwsi na obu kolanach, przynosząc po dwa opowiadania każdy. Dodatkowo zbiór opatrzył wstępem Stefan Darda – ze względu na zbieżność imion oraz status na rynku grozy przez wielu uważany za polskiego Stephena Kinga. Okładkowa grafika to z kolei dzieło Darka Kocurka, doskonale znanego z frontów polskich wydań Kinga oraz z uznanej animacji Lament paranoika na bazie wiersza mistrza.

Smaczków dla fanów grozy z pewnością więc nie zabraknie. Jak jednak przedstawia się smak głównego dania?

Pierwsze słowo należy do Marka Zychli, a słowem tym jest Chyba. W tej nietypowej ghost story z pogranicza światów i zaświatów „chyba” staje się nie tylko słowem-kluczem dla rozwoju fabuły, lecz także wyznacznikiem nastroju. Jeśli coś „chyba” jest prawdziwe, to na bank prawdziwe nie jest. Autor wprowadza czytelnika w rzeczywistość prostej, irlandzkiej matrony, której jedyną pociechą są sobotnie zakupy, po czym niespodziewanie zrywa zasłonę, obnażając Prawdę. A potem kolejną i jeszcze jedną. Opowiadanie przedstawia kingowskie pojmowanie Zła, Które Zostawia Ślad, a także dopracowaną psychologię postaci – pięknie wyjaśnione, między innymi, co kobiety widzą w zakupach. Niepozorne z pierwszych akapitów, ale dobre otwarcie. I to bez żadnych „chyba”.

Tytułowe gry słowne kontynuuje Kacper Kotulak, ostrzegając czytelników, że To nie TO!. Tym zręcznym posunięciem nawiązuje do klasycznej powieści Kinga (To) i jednocześnie odcina się od niej, przedstawiając własną wizję chorobliwej koulrofobii. Z całą pewnością można się tu zgodzić z tytułem: to nie jest To, a całkiem inny psychopatyczny klaun – klaun na miarę polskich realiów, któremu w roli miejscowego straszydła nie zawsze wiedzie się krwawo. Nie ma tu tajemnic i rytuałów, są za to uparci gówniarze oraz ruski cyrk. Częściowa narracja z perspektywy Rintincurry’ego (czyżby zakamuflowany Tim Curry, odtwórca roli Pennywise’a?) odkrywa nie tylko mechanizmy myślenia klaunopotworności, lecz także komizm wielu sytuacji. Krótko mówiąc, monstrum się u nas nie wiedzie. Utwór jest za to skuteczną zemstą na kingowskim Pennywisie za straszenie nas w dzieciństwie – swego rodzaju „A masz, dziadu, za swoje!”. Satysfakcja gwarantowana albo balonowy zwierzak.

Juliusz Wojciechowicz z kolei nie poprzestaje na pojedynczych odniesieniach i pichci w tyglu Świniaka wieprzowinę w pięciu smakach. Już od pierwszych stron czuć tu woń prozy Króla, zarówno w dwuczasowej narracji „teraz + wydarzenie z przeszłości”, jak i w klimacie dzieciństwa, obrazowo przeniesionego na grunt polski. Mamy tu grupkę związanych tragedią przyjaciół rodem z To, którzy ruszają na dziecięcą wyprawę jak w Ciele i natykają się na dwukołową wersję Christine, bardziej plugawą od Magla, aby w końcu – po latach – klątwa mogła zrobić spektakularny comeback niczym w Oni czasem wracają. To jednak tylko szkielet opowieści, Świniaka zaś obrasta dodatkowo masa smakowitego mięsa, zwłaszcza w rzucanych tu i ówdzie porównaniach, które tworzą duszną aurę niepokoju. Zakończenie syci jak nadzienie ukryte w pysznej pieczeni. Szef kuchni poleca.

Poziom opowiadań oraz Status quo podtrzymuje także Paulina J. Król. Jak gdyby na przekór swemu nazwisku, autorka nie łączy i nie przerabia żadnych konkretnych utworów mistrza, skupiając się na szerzej pojętym stylu. Wychodzi z tego zgrabna historia nawiązująca do cytowanego przez autorkę Donniego Darko (tudzież szerzej znanego Efektu Motyla), ale skupiona na bohaterach, których losy splatają się i rozplatają w przestrzeni równoległych światów. Cienie Kinga można odnaleźć w postaciach pisarzy i pisarek oraz w tematyce historii alternatywnej, o której przeczytamy chociażby w Dallas ’63. Poza tym jednak jest to opowieść nie „Stefana Króla”, a Pauliny J. Król. I dobrze, gdyż brak konieczności ekshumowania tekstu w poszukiwaniu zagrzebanych odniesień wprowadza do zbioru miłą świeżość.

Kolejny z hołdowników, Jarosław Turowski, zabiera czytelników na wyprawę do Cierniowego Dworu. Zaczynamy w bazie wypadowej Klasyczny King: od ciężkiej sytuacji rodzinnej, z widmem śmierci krążącym wokół domu głównej bohaterki. Zaraz za progiem ruszamy jednak w wędrówkę przez las śladami Pokochała Toma Gordona (drogowskazy wymieniają go z nazwiska), tyle że pozbawioną przytłaczającej samotności, z jasno określonym celem. Nim dotrzemy na miejsce, zejdziemy jeszcze parę razy ze szlaku, błądząc wokół cyklu Mroczna Wieża. Na miejscu ucieszą nas za to dzikie, zwierzęce wampiry w starym dobrym stylu, a na finiszu tak się zasapiemy z przestrachu, że nie dostaniemy nawet chwili na oddech. Napięcie, które towarzyszyć nam będzie do końca, wliczone jest w cenę – wycieczka do Cierniowego Dworu jest bowiem prawdziwą ofertą all inclusive.

Po występach klaunów Kacper Kotulak powraca z muzykantami, składając w darze swój Death metal. Tym razem nie ma tu już przeszczepiania monstrów na grunt rodzimy. Wkraczamy bezpośrednio do Ameryki, w życie aspirującego rockmana („metalmana”?), którego jedyną radością w życiu jest gitara z lombardu – całkiem jak żywa. W najkrótszym opowiadaniu zbioru wysłuchamy więc klasycznej ballady o przesyconym złą wolą przedmiocie, kontrapunktowaną jednak przez złowieszcze akordy psychologicznych gierek. Gitara miesza w głowach emanacjami i półprawdami, kusi i przekonuje, a koło Zła zamyka się i kręci w najlepsze, czekając na kolejną ofiarę. Całkiem jakby była szansa na sequel…

Wraz z ostatnim darem powraca Marek Zychla, tym razem przynosząc surrealistyczną, wielonożną Fhabhtannę (irl. pluskwa). Zaczyna się niemal baśniowo – od psa, który nie jest psem, oraz gremlinowatych stworków – by po chwili z kopyta wyjechać na szerokie stepy celtyckich zaświatów. Ponownie, tak jak w przypadku Chyba, mamy tu do czynienia z Prawdą obdzieraną z warstw jak ta nieszczęsna cebula. Proces ten jednak, jeśli już wyciska jakieś łzy, to jedynie ze śmiechu – na szczególną uwagę zasługuje bowiem język, wypełniony barwnymi określeniami na granicy wyobraźni i absurdu. Choć spodziewany, zwrot akcji w kierunku tematów psychologiczno-klinicznych wyskakuje znienacka na czytelnika uśpionego pół-mitycznym klimatem. Znów jest tu dwuznacznie i mgliście, przez co nie wszystkie sugestie „pluskwy” mogą od razu „zażreć”. Podczas lektury należy więc zachować czujność, czy jak kto woli, szczególną ostrożność.

Podsumowując relację z tego hołdu polskiego: Pokłosie to przede wszystkim patchwork, zbieranina tekstów o różnej zawartości Kinga w Kingu. Naprawdę łatwo wyobrazić sobie, że jakiś szalony naukowiec zmontował futurystyczny edytor tekstowy KING-3000, posadził każdego z autorów przed konsoletami i polecił im pobawić się przełącznikami w ich własnych stylach. I tak jeden autor wybrał „Ponury Klimat 3 z dodatkiem Toma Gordona + solidną łyżkę Mrocznej Wieży”, inny zaś „Nasycenie Klaunów: poziom wysoki + wygotować to w Roztworze Polskości (40%)”.

Jaką można wysnuć z tego konkluzję? Ano, bardzo prostą – dla każdego coś miłego. Wielbiciele Kinga z pewnością znajdą w Pokłosiu moc odniesień – nie tylko literackich, lecz także czysto stylistycznych i fabularnych – ci zaś, którym nieznana jest twórczość Króla Grozy, otrzymają solidne historie, mogące stać się bramami do Lśnienia czy Bastionu. A przecież o to tu głównie chodzi: by czytać książki Stephena Kinga w jak największym gronie; by dzielić się doświadczeniami i by snuć swoje własne, straszliwe historie na jego podobieństwo. Pod tym względem, w roli królewskich posłańców na ziemię polską, autorzy Pokłosia sprawdzają się znakomicie.


Recenzja opublikowana także na stronie wydawnictwa Gmork: http://gmork.pl/w-holdzie-krolowi-grozy-recenzja-antologii-poklosie/#more-533

Premiera antologii już wkrótce!

Rozrusznik (2014), czyli jesteś zombiakiem


Pół-świadomy zombi-cyborg z rozrusznikiem serca. Można? Pewnie, że można, i to w drugoosobowej narracji!

Zorientowałem się jakiś czas temu, że po pliku z pomysłami mam porozrzucanych kilka takich dotyczących zombi, i to w różnych wydaniach. Najlepsza rzecz? Żaden pomysł nie opierał się na bezmyślnej rzezi umarlaków ani na przerobionych po stokroć dramatach przetrwania w świecie post-apokalipsy. Ot, nowe podejścia, z którymi się jeszcze nie zetknąłem. Najgorsza? Moda na zombi ma swoje przypływy i odpływy, więc nigdy nie wiadomo, czy warto pisać.
Niby nadal się pisze książki i wydaje filmy, a "The Walking Dead" dalekie jest od dead i walks w kolejny sezon, ale nie ma już tego parcia kulturowego, które się czuło aż do porzygu przed niespełna rokiem. W związku z tym za pomysły zabrałem się powoli i stopniowo, z pewną dozą ostrożności. Na pierwszy ogień poszedł "Rozrusznik".

Idea jest prosta, mam nadzieję. Skoro kontrolę nad ciałem nieumarłego przejmuje po śmierci wirus/bakteria/choroba/obcy w kapuście, co jeśli nasza ofiara nie jest tak do końca martwa? To znaczy umarła, ale się zresetowała, gdyż jest szczęśliwym posiadaczem nowoczesnego rozrusznika serca. Co wtedy?
Oczywiście ciało człowieka napędzane przez taki rozrusznik jest jednocześnie ciałem cyborga i tak właśnie potraktowałem to opowiadanie - od strony technicznej. Wszelkie myśli i pragnienia zastępują mechanizmy ruchu i "oprogramowanie", jak to w maszynie. Bo klasyczny, bezmyślny zombiak wiele ma wspólnego z programem wykonującym swoją podstawowe funkcję. I to mnie głównie ciekawiło w tej historii: ciało nieumarłe a ciało cyborgiczne.

Dodatkowo, w ramach eksperymentu, wprowadziłem narrację drugoosobową (czyli można bohater mówi do czytelnika na "ty"). Spotyka się to rzadko, ale nie jest w literaturze nieobecne. Myślę, że w świecie technikaliów sprawdza się jednak całkiem dobrze.
No, ale to już pozostawiam ocenie czytających...

Opowiadanie ukazało się na Horror Online, gdzie można je przeczytać, jak nazwa wskazuje, online:

Link do opowiadania (Horror Online)

A także w #50 numerze Grabarza Polskiego:

Link do opowiadania (Grabarz Polski #50, str. 147)

Opowiadanie zdobyło również wyróżnienie w tegorocznej edycji Świetlnego Pióra i można je przeczytać w formie pdf na stronie konkursu:

Link do opowiadania (pdf)


A dla zainteresowanych także w formacie EPUB:

Link do opowiadania (epub)
(Wszystkie prawa zastrzeżone)