Moja dziewczyna hoduje wyspy (2015), czyli słowo o kępach i zaratanach


Rzadko się zdarza, że pierwszym, co wymyślę do opowiadania jest tytuł - a już zwłaszcza wskutek zmywania. Ale tak właśnie było z "Moja dziewczyna hoduje wyspy", opowiadaniem na pograniczu romansu i bizarro (bizarromans!), z irlandzko-angielską problematyką w tle, które ukazało się w niedobroliterkowej antologii Bizarro dla zaawansowanych.
Pamiętam właśnie to: że zmywałem akurat naczynia (a wiadomo, co na ten temat mówi Agatha Christie) i nuciłem przy okazji pod nosem mało znane coś, co nazywa się "This Place Is Violent" równie mało znanego zespołu Crooked Necks. Ale i we mnie, jak u Dame Christie, rodziły się już myśli o zabójstwie z użyciem niebezpiecznej sosjerki, więc z nudów przeinaczałem sobie w głowie refren utworu, aż w końcu wyszło mi z tego "This Place Breeds Islands". Głupota. Przypadek. Mondegreen. Ale ćwiczenie umysłowe pomogło mi się zastanowić, jak można by, bizarrycznie rzecz biorąc, krzyżować, rozmnażać i hodować te wyspy. Wynikiem jest to opowiadanie.

Za samą formę podania i styl obwiniam Harukiego Murakamiego. Czytałem akurat którąś z jego powieści w ramach literackiego detoksu od smoków, robotów i innych cudów szeroko pojętej fantastyki i gdy zacząłem pisać, odrobina jego raczej prostej stylizacji, pozbawionej wydziwiania, rzetelnej, zaczęła się przesączać na karty. Zwłaszcza widać to na samym początku. Zaskakująco, spodobała mi się taka forma i mimo że tematyka i gatunek były jak najdalsze od mainstreamu, utrzymałem to do końca opowieści.
Tej dziwnej, dziwnej opowieści o hodowaniu wysp, która zaczyna się całkiem niewinnie.

O tak:

Moja dziewczyna hoduje wyspy
Kornel Mikołajczyk

Tamtej nocy, gdy zapytałem ją o hobby, kochaliśmy się wyłącznie ze strachu.
Któryś z trzeciofalowych odłamów IRA zdetonował bombę na dworcu przy Great Victoria Street dokładnie sześć minut po tym, jak odebrałem Islabelle z pociągu o 18:37. Celem ataku była najpewniej delegacja ministerstwa transportu z Londynu. Szczęśliwie, podobnie jak my dwoje, Anglicy uszli z życiem. Ucierpiały jedynie asfaltowa nawierzchnia peronu, plastikowy kosz na śmieci i metalowy dźwigar; a poza tym absolutne drobiazgi: dziesiątki bębenków usznych oraz nasz spokój ducha.