Dziki są fajne. Koniec, kropka.
Kiedy byłem małym chłopcem (nie, to nie piosenka), moją ulubioną zabawką była poobijana, plastikowa figurka dzika, którą wszędzie ze sobą nosiłem. Może jakiś przerzut z Króla Lwa, gdzie najbardziej lubiłem Pumbę, nie wiem. W każdym razie, bardzo chciałem zobaczyć prawdziwego dzika. Więc przy najbliższej okazji, gdy byliśmy z rodziną w zoo, pobiegłem od razu na wybieg dla naszych mniejszych braci z gatunku Sus scrofa, a tam zobaczyłem tylko... to samo, co w opowiadaniu. To, co dzieje się później to już zmyślenie, przekłamanie i proszę nie wierzyć autorowi.
Historia przypomniała mi się w dziwny sposób, gdy czytałem jakieś surrealistyczne opowiadanie o ojcu, który zabiera córkę do zoologicznego, żeby kupić jej wieloryba. Autor (D. Harlan Wilson) cisnął jednym absurdem za drugim w zasadzie przez cały zbiór, nie zważając na żaden sens, porządek czy konkluzję; po prostu - ciąg dziwacznych zdarzeń.
Ja także, dla odmiany, chciałem napisać coś, co nie ma jasno ustalonego sensu. Ktoś widzi w tej historii jakieś głębsze przesłanie? Proszę bardzo, nie zabraniam. Ale z założenia nie ma tu żadnych wielkich idei. Coś się dzieje i nawet sam autor (ja) nie ma pojęcia, dlaczego.
A zatem niech się dzieje, czy jak mówią starzy radżowie: Show must go on!
Link do opowiadania (pdf)
(Wszystkie prawa zastrzeżone)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz